Poniżej tekst kazania Zwierzchnika Kościoła Ewangelicko-Metodystycznego w RP, ks. sup. Andrzeja Malickiego, wygłoszone 26 stycznia 2017 r. na ekumenicznym nabożeństwie w katolickim kościele św. Marcina w Warszawie.

Ambasadorzy jedności.

II Kor. 5, 14-20

Ekscelencjo, Najprzewielebniejszy Księże Rektorze, Bracia w urzędzie, Siostry zakonne, siostry i bracia w Jezusie Chrystusie !

Dziękuję za zaproszenie na dzisiejszą modlitwę. Wspominam z wielką radością nasze zeszłoroczne spotkanie i tą niezwykle ciepłą i serdeczną atmosferę, zarówno podczas nabożeństwa, jak i później podczas agapy.  Tym bardziej cieszę się, że mogę dzisiaj dzielić się Słowem Bożym, tym wspaniałym listem, który my chrześcijanie otrzymaliśmy od Boga. Korzystając z okazji dziękuję ks. prałatowi Andrzejowi Gałce za kazanie wygłoszone kilka dni temu w naszej ewangelicko-metodystycznej kaplicy Dobrego Pasterza, podczas nabożeństwa Słowa w ramach TMoJCh.

Nasze dzisiejsze spotkanie jest przedostatnim w warszawskim programie oktawy ekumenicznej modlitwy o jedność chrześcijan. Pragnę jednak, abyśmy wyszyli z tej świątyni ubogaceni pięknem Słowa i obecnością Ducha Świętego.

Oktawa ekumenicznych modłów o jedność, odbywa się w roku jubileuszowym 500 – lecia Reformacji. Wydarzenie, które świętujemy rozpoczęło się w Niemczech, w Wittenberdze. I to właśnie chrześcijanie z Niemiec przygotowali broszurę tegorocznej  modlitwy o jedność. Materiały tego Tygodnia, akcentują dwie sprawy; pierwsza, to obecna celebracja miłości i łaski Bożej, usprawiedliwienie grzesznika jedynie przez łaskę, odzwierciedlająca główną troskę Kościołów wyrastających z Reformacji, augustiańskiego mnicha dr Marcina Lutra. Druga, to ból spowodowany późniejszymi głębokimi podziałami, które dotknęły Kościół, otwarcie ujawniając winę, i dając możliwość działań na rzecz pojednania.

Rozważany dzisiaj fragment z II Kor. 5, 14-20, podkreśla, że pojednanie jest darem od Boga, przeznaczonym dla całego stworzenia; W Chrystusie bowiem Bóg pojednał świat ze sobą, nie poczytując ludziom ich grzechów, a nam powierzył głoszenie pojednania. (w. 19) Tymczasem, co my robimy? – budujemy mury, by jeszcze bardziej oddzielać się od innych. Mury uprzedzenia, lęku, braku miłości, pychy i izolacji. I tak pozostają w uśpieniu i zapomnieniu słowa Chrystusa z Jego Arcykapłańskiej modlitwy; „Aby byli jedno”. Kilka dni temu po nabożeństwie w kaplicy ewangelicko-metodystycznej, jedna z uczestniczek, komentując tą wspólną modlitwę napisała na facebooku; „O wiele łatwiej było zbudować mur niż krzyż”. Rzeczywiście mur powstawał szybko i sprawnie. Z krzyżem było więcej zachodu i wymagał on od budowniczych większej precyzji i wysiłku. Umiłowani w Chrystusie trud i hańba Krzyża sprawiły, że dzisiaj możemy mówić, że jesteśmy dziećmi Bożymi, odkupionymi Jego najświętszą krwią przelaną na Golgocie; za katolików, prawosławnych, ewangelików i wszystkich, którzy wyznają Jezusa Chrystusa swoim Panem. Jesteśmy Jego ambasadorami pojednania. Oto odpowiedzialność zadana przez Boga wierzącym.

Studiując Nowy Testament zastanawiamy się, co sprawiało, że z takim oddaniem apostoł Paweł służył Bogu? I właśnie tu, w jednym z najwspanialszych fragmentów wszystkich jego listów, sam udziela odpowiedzi – miłość Chrystusowa. Czy miłość, o której czytamy, to miłość Chrystusa do nas, czy nasza do Niego? Nie ma wątpliwości, że chodzi o Jego miłość do nas. Jedynym powodem, dlaczego w ogóle kochamy, jest to, że On pierwszy nas pokochał. To Jego miłość popycha, przynagla nas. Jeśli kiedykolwiek byłeś w tłumie ludzi, który próbuje poruszać się w przód, np. kiedy obserwujesz lub jesteś w tłumie szturmującym nowo otwierany sklep, to jest bardzo podobne do tego, o czym napisał św. Paweł. Apostoł myśląc, o cudownej miłości, którą okazał mu Chrystus, nie mógł stać w miejscu, musiał iść na przód w służbie dla Pana. Umierając za wszystkich, Jezus umierał za każdego z osobna. On umarł, po to, abyśmy my wszyscy umarli w Nim. Tak jak grzech Adama stał się grzechem jego potomstwa, tak śmierć Chrystusa stała się śmiercią tych wszystkich, którzy w Niego wierzą. Paweł pięknie to ujął w Liście do Galatów mówiąc: „I już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus. To zaś, co teraz przeżywam w ciele, przeżywam w wierze w Syna Bożego, który mnie umiłował”. Gal. 2, 20. Te słowa mógł napisać ktoś, kto rzeczywiście je przeżył i doświadczył czym jest miłość Chrystusowa.

W tradycji naszego kościoła zawsze podkreślaliśmy i nadal to czynimy, konieczność nowego narodzenia się w Chrystusie. Jan Wesley, ojciec przebudzenia metodystycznego sam doświadczył, jak to określił; niezwykłego rozgrzania serca. Całe jego późniejsze zwiastowanie skupiało uwagę słuchaczy na konieczności nawrócenia, jako niezbędnego warunku zbawienia. W to nauczanie pięknie wpisują się słowa Apostoła Pawła: „Dlatego jeśli ktoś pozostaje w Chrystusie, jest nowym stworzeniem. To co dawne przeminęło, a nastało nowe.” (w. 17). Być w Chrystusie znaczy być zbawionym. Przed nawróceniem mogliśmy osądzać innych zgodnie ze standardami ludzkimi. Teraz jednak wszystko się zmieniło. Stare metody przeminęły, oto wszystko stało się nowe. Bóg mówi, że nawrócenie jest rodzeniem się na nowo, stawaniem się nowym człowiekiem. Nie jest to poprawianie, ulepszanie, polerowanie. W Ewangelii św. Mateusza (9, 16-17) czytamy: „Nikt nie przyszywa łaty z nowego sukna do starego ubrania. Rozrywa ona bowiem całość i rozdarcie staje się większe. Nie wlewa się też młodego wina do starych bukłaków, bo wówczas pękają, wino wycieka, a bukłaki się niszczą”. W nawróceniu zostajemy wyposażeni w nowe możliwości, w nowe pragnienia, myślenie i nowe cele. Jednak Bóg patrząc na nas wie, że i tak wielokrotnie upadamy, i jak „kania dżdżu” potrzebujemy Jego łaski i wsparcia. Jednak kiedy żyjemy z Chrystusem, nie jesteśmy sami, On jest tym, który nas wspiera w naszych słabościach.

Jeśli do twoich drzwi zastuka włóczęga – obdarty, brudny i chory, nie będziesz umiał pomóc mu od razu. Możesz go nakarmić i dać mu ubranie, on jednak wciąż będzie potrzebował leczenia szpitalnego i długotrwałej pomocy w trakcie powrotu do normalnego życia.

Tak samo my przychodzimy do Chrystusa z pustymi rękami, chorzy i głodni. On nas wita z miłością, ubiera w nowe szaty i zaprasza do stołu. Wie jednak, że proces naszego leczenia będzie przebiegał bardzo długo. Daje nam więc swego Ducha i karmi nas swoim Słowem, aż staniemy się całkiem zdrowi. On bowiem nie robi niczego połowicznie.

Dlatego tak ważne jest, by zrobić ten pierwszy krok. W kroczeniu za  Jezusem zawiera się wezwanie do tego, by stale zmieniać na lepsze swoje życie, aby – dzięki Niemu i Duchowi Świętemu – stało się „nowym winem”. Ktoś, kto stale poddaje się działaniu Jezusa i Ducha Świętego, jego pragnienia, myślenie i dążenia będą podobały się Bogu.  Kto natomiast nie pragnie swojego uświęcenia pochodzącego od Boga, będzie zaspokajał swój egoizm i pychę. Dlatego bardziej niż wszystkiego innego strzec należy swego serca, jak podaje Księga Przysłów, bo w nim jest źródło życia.

Co zrobił Bóg? – „W Chrystusie bowiem Bóg pojednał świat ze sobą, nie poczytując ludziom ich grzechów, a nam powierzył głoszenie pojednania.” (w.19). Dokonało się to przez Jezusa Chrystusa.

Bóg nie tylko wykonał dzieło pojednania, ale również powierzył swoim sługom głoszenie pojednania. Inaczej mówiąc, powierzył im wspaniały przywilej ogłaszania tej cudownej wiadomości wszystkim ludziom. Ten święty przywilej nie trafił w ręce aniołów, ale w nasze ręce. Od nas zależy, co zrobimy z tym przywilejem.

Pamiętajmy, Bóg nie potrzebuje pojednania, potrzebuje go jednak człowiek. W naszych działaniach na rzecz pojednania i jedności wszystkich dzieci Bożych musimy pamiętać, że im bliżej będziemy źródła czyli Chrystusa, tym bliżsi będziemy sobie nawzajem.

„W imię Chrystusa prosimy: Dajcie się pojednać z Bogiem!” (w. 20).

Amen.

 

 

Kazanie Zwierzchnika